poniedziałek, 16 lutego 2009

Wiesław Szumiński - Wystawa Dym - myD -1

Prezentujemy wystawę tekst Wiesława Szumińskiego pod tytułem - dym.
Tym co go znają, poznają.
Tamtym (...), spotkają.

Obraz -technika własna, autor Wiesław Szumiński. Wystawa dym

Zdjęcie to zrobione zostało prawdopodobnie w kaziukowym ogrodzie, którego kąty zawsze porastała gęsta, nieskoszona trawa, pokrzywy, bodiaki i zdziczałe śliwy. Stefania-Kaziuczka, w której domu ojciec znalazł przystań, pomoc i tu też, w jej domu, w jednym z pokoi, tym od ulicy, z oddzielnym wejściem była pierwsza jego weterynaria.
Podobało mu się zawsze to zdjęcie. Biel ich koszul, tak samo splecione ręce. Zegarek Kaziuczki był prawdziwie szwajcarski. Dostała go od owego niemieckiego oficera, który mieszkał w jej domu, zanim wyruszył na wojnę z Sowietami.


Obraz -technika własna, autor Wiesław Szumiński.Wystawa dym

Zrobił to zdjęcie, kiedy ostatni raz był w jej domu. Studiował wtedy w wielkim mieście i nie widywał jej lata całe. Nie poznała go. Opowiadał jej to, co pamiętał w nadziei, że tym wróci jej pamięć. O tym jak przynosiła do kuchni całe worki trocin, wysypywała je na podłogę, aby mogli bawić się nimi, on i jego mała siostrzyczka, rozsypywać, kopać norki i budować zamki, takie jak z piasku. Kiedy wracała z pracy ich matka, wszystko było pięknie posprzątane, Ani śladu po niedawnej zabawie i była to ich tajemnica. Nie zdradzili jej nigdy nikomu. Pamiętał też jej mały domek, ten sam, w którym teraz siedzieli i wielkie krosna – warsztat ,na którym tkała kolorowe chodniki. Ten sam jej kaflowy piec, ten sam jej dobrotliwy uśmiech i tak samo splecione dłonie.
Niedługo potem, po tej wizycie, podczas której zrobił to zdjęcie, Bronia umarła. Pisała mu o tym matka. W jej domu zamieszkał inny człowiek.
- Nacierpiałaś się przez nas Bronciu – myślał teraz. Dla płochej zabawy dwóch rozbrykanych dzieciaków, napracowałaś się tyle, natrudziłaś. I lat musiało minąć aż tyle, że od ich upływu umarłaś, żeby zrozumiał w końcu Twoją dobroć, cichy dobrotliwy śmiech Twoich oczu.
Bronciu, Bronciu ...


Obraz -technika własna, autor Wiesław Szumiński.Wystawa dym


Sąsiedzi mieli go za dziwaka, za obłąkanego, skoro gotowy był im płacić za rzeczy zbędne, zalegające strychy ich domów od niepamiętnych czasów. Był zbieraczem staroci. Był też, jak oni, rolnikiem. Miał konie, krowy, świnie, całe gospodarstwo i swoją pasję – upodobanie do starych sprzętów, monet, broni, garnków i świątków. Połowę jego domu zajmowały te „rupiecie”. Leżały porozkładane na łóżkach, wisiały na ścianach, nikomu nie potrzebne poza nim.
Pierwszy raz spotkał go na rynku przed kościołem. Był wtedy małym chłopcem.
- A może ty chłopczyku masz coś starego? – zagadnął go.
- Mam – odpowiedział – i wyjął z kieszeni swoich krótkich spodenek, wielką jak płachta codziennej gazety, dwudziestopięciorublówkę – jego dumę.
Zaprosił go do swojego domu. Pokazał pokój ze skarbami. Dla niego – dziecka był to zaczarowany świat.
Spotykał go później wiele razy, przez wiele lat. Bywał w jego domu. Oglądał nowe „zdobycze”.
Zdjęcie to zrobił przed jego domem, w latach 80-tych XX wieku. Wygląda na nim jak starowier. Ta broda, ta fryzura – na modłę raskolników zrobiona. W rękach trzyma „tutejszą”, starowierską, mosiężną ikonę i krzyż.


Obraz -technika własna, autor Wiesław Szumiński.Wystawa dym


Dom Andzi należał przed wojną do Żydów, jak cały ten kwartał wokół bożnicy. Oprócz Kaziuka żaden katolik przy synagogalnym rynku wtedy nie mieszkał. Z tych nielicznych teraz domków, które zachowały się do jego czasów i które przechowuje w swojej pamięci, bo jest ich z roku na rok mniej, ostały się jeszcze trzy albo cztery zaledwie. Z ich marności, niewielkich podwórek, drewnianych płotków, wnosić można, że zamieszkiwała je biedota, co potwierdzał też swoimi opowieściami Kaziuk – jego przybrany dziadek.
Dom Andzi stoi w tym rogu rynku, z którego swój początek bierze ulica Polna prowadząca w stronę Morgów – bajkowej krainy jego dzieciństwa, krainy wzgórz, zielonych łąk i schowanych między nimi błękitnych jeziorek i mokradeł.
Dom Andzi jest koloru czystego nieba. Zawsze był tego koloru i nie tracił go podczas nielicznych remontów i drobnych poprawek. Każdą nową deskę uszczelniającą coraz liczniejsze dziury, malowała Andzia wapnem, dodając do niego „sinki” – barwnika w odcieniu ultramaryny kupowanego w składzie chemicznym. Dom Andzi tonął w błotach ulicy przez niemal pół roku, podczas wiosennych roztopów i listopadowych deszczów. Podwójniał wtedy. Jego błękit powtarzały rozlane wokół niego kałuże i tylko letnie upały odsłaniały „kocie łby” ulicy i rynku przed bożnicą.

Obraz -technika własna, autor Wiesław Szumiński.Wystawa dym


Mama umarła 19 listopada o zmierzchu. Była godzina 16.40. Miała 69 lat. Ludzie mówili, że mogła jeszcze pożyć. Niektórzy mówili, że gdyby została w szpitalu.... inni, że nie, że lepiej, że wróciła, że w domu, wśród swoich.
Umarła w fotelu, w którym przesiadywała całe wieczory czytając gazety i wciąż te same książki, które znała już na pamięć. Zasłabła, straciła przytomność, na chwilę wróciła do życia, powiedziała – „ach to tu wszyscy jesteście ?” i umarła.
Jesień jest dla nas bardzo łaskawa w tym roku. Zwykle już w pierwsze dni listopada, w dzień Wszystkich Świętych i w dni zaduszne pada deszcz, chlapie mokry śnieg, wieje wiatr i gasi cmentarne światełka. Tu, w tym kącie, tuż przy litewskiej granicy, zima zjawia się szybko i późno odchodzi. A tu grudzień przychodzi, a powietrze wciąż łagodne. Mgły się snują rano po polach, jak w sierpniowe świty po deszczowych nocach.
Śmierć wypiękniła twarz mojej mamy i ostudziła jej ból. Jakże inaczej dotarłaby tak daleko, do bram niebieskich, na swoich chorych nogach? A może to anioł, który na moment zawisł nad domem, poniósł ją tak wysoko?
Przychodzili ludzie, przynosili kwiaty. Siadali na długich, drewnianych ławach. Milczeli. Niektórzy spoglądali ukradkiem do wnętrza trumny. Kiedy przyszła noc, zasiedli wokół mamy. Zmawiali długie różańce, litanie i koronki do Najświętszej Panny. Kwiaty zasłoniły mamę.
- Irena leży dzisiaj jak królowa – powiedział ktoś.
Franusia przeraził odgłos uderzających o trumnę grudek ziemi. Ziemia w tym miejscu jest lekka. Żółty piach i drobny żwir.
Przesuwane paciorki różańca, monotonnie wypowiadane mantry litanii, niekończące się, długie wyliczanki świętych imion wymawiane przez krewnych i sąsiadki siedzące wokół stołu, na którym przed chwilą dymiły na półmisach pogrzebowe bigosy i mięsa.
Noc. Na stole, na którym stała trumna mamy, stoją teraz talerze i nie uprzątnięte jeszcze resztki pogrzebowej uczty. Mama odeszła. Kiedy czterech, ubranych na czarno mężczyzn uniosło ją w górę, kobiety zerwały płótna ze stołu, na którym stała trumna. Rzuciły je w kąt pokoju. To po to, żeby tu już nie wróciła.

Obraz -technika własna, autor Wiesław Szumiński.Wystawa dym

Brak komentarzy: